Myślisz, że ADHD to dziecięca przypadłość? Że dorosły facet, który pracuje, trenuje i ogarnia życie, nie może mieć z tym nic wspólnego? Też tak myślałem. A potem usłyszałem diagnozę – po czterdziestce. Ten tekst to moja historia. O chaosie w głowie, zawalonych terminach, pracy do nocy, ucieczce w sport i filmikach z IG, które nagle zaczęły mówić prawdę o mnie. Jeśli coś w Tobie rezonuje – czytaj dalej. Lepiej późno niż wcale.
Całe życie „inaczej” – kiedy coś nie pasuje, ale nie wiesz co
Są rzeczy, które po prostu bierzesz za część swojej osobowości. Nerwowość, rozkojarzenie, wieczne „zapominanie o czymś”, zawalone terminy. Myślisz: „Taki jestem”. A potem widzisz, jak inni ogarniają życie – spokojnie, metodycznie, bez tego ciągłego chaosu w głowie. Zaczynasz się zastanawiać, dlaczego Tobie wszystko przychodzi trudniej.
Przez lata wmawiałem sobie, że po prostu mam słabą wolę. Że nie umiem się zmotywować, nie potrafię się skupić, a jak coś zaczynam, to po chwili już mnie to nudzi. Od szkoły po dorosłość – ten sam schemat: dużo potencjału, dużo planów… i jeszcze więcej porzuconych tematów. Nauczyciele mówili, że jestem zdolny, ale leniwy. W pracy słyszałem, że mam świetne pomysły, ale chaos w realizacji. W domu – że jestem nieobecny i zapominalski.
Z zewnątrz wyglądało to jak klasyczne „za dużo na głowie”. Ale w środku? W środku był ciągły hałas. Niepokój, który nie dawał zasnąć. Myśli przeskakujące z tematu na temat jak dzikie zwierzęta. Kalendarz – fikcja. Lista zadań – wiecznie aktualizowana, nigdy wykonana. I ta nieustanna walka z samym sobą: „Weź się w garść”. Tyle że to nigdy nie działało.
Z czasem człowiek się przyzwyczaja. Uczy się maskować. Tworzy własne systemy – notatki, przypomnienia, wieczne „jeszcze pięć minut”. Ale zmęczenie rośnie. A z nim frustracja. Bo wiesz, że coś nie gra. Tylko nie wiesz co.
Zawalasz terminy. Nie z lenistwa – z chaosu. Pracujesz ponad siły, próbując nadrobić wszystko na ostatnią chwilę. Nocne maratony przy komputerze, hektolitry kawy, ból głowy i oczy jak po trzech dniach imprezy. Ale zadanie kończysz. Zawsze kończysz. Choćbyś miał paść. Tyle że kolejnego dnia nie masz już siły wstać z łóżka.
Ucieczka? Sport. Rower, siłownia, bieganie – cokolwiek, żeby oczyścić głowę i nie zwariować. Ale co, jeśli złapiesz kontuzję? Co, jeśli jedyny wentyl ci się zatka? Stres zaczyna żreć cię od środka. Ciało niby działa, ale psychika siada – i nawet nie wiesz kiedy.
I wtedy przypadkiem trafiasz na filmik na Instagramie. Ktoś mówi o ADHD – o objawach u dorosłych. Zaczynasz słuchać. Śmiejesz się, bo wszystko się zgadza. „To o mnie”, myślisz. Ale zaraz potem: „No tak, teraz każdy ma ADHD”. Przewijasz dalej.
Ale wracasz do tego tematu. Nie raz. Nie dwa. Miesiąc po miesiącu. Coś cię ciągnie z powrotem. I w końcu dociera: to nie moda. To nie wymówka. To coś, co musisz sprawdzić. Dla siebie. Dla swojego życia
Praca, relacje, frustracja – jak ADHD uderza w codzienność dorosłego faceta.
Z zewnątrz wszystko wygląda normalnie. Masz robotę, może własną firmę, związek, dzieci, kredyt, treningi. Nikt nie podejrzewa, że wewnątrz dzieje się zupełnie inny film. Taki, w którym każda codzienna czynność to walka o skupienie, a prosty mail potrafi zjeść pół godziny, bo w międzyczasie odpalasz pięć zakładek, przypominasz sobie o nieopłaconym rachunku i zaczynasz szukać nowej opony do roweru. I tak dzień po dniu.
W pracy ADHD to nie tylko „trudność w koncentracji”. To dezorganizacja, tysiące rozgrzebanych tematów, wieczne „już robię” i adrenalina deadlinów, która zmusza do działania, ale przy okazji wyniszcza. Czujesz, że musisz dać z siebie 200%, żeby dorównać ludziom, którzy funkcjonują na 70%. Zajeżdżasz się. A kiedy w końcu dowozisz temat, jesteś wykończony – fizycznie i psychicznie. Jakbyś przebiegł maraton z laptopem na plecach.
A potem wracasz do domu i… nie potrafisz się wyłączyć. Partnerka mówi coś, dzieci czegoś chcą, a ty jesteś mentalnie gdzie indziej. Rozdrażniony, nieobecny, zmęczony. Nie dlatego, że masz wszystkich w nosie. Tylko dlatego, że mózg cię nie słucha. Pojawia się napięcie, konflikty, poczucie winy. I to klasyczne pytanie: „Co ze mną nie tak?”
Frustracja narasta. Bo przecież się starasz. I to cholernie. Ale to, co dla innych jest „oczywiste”, dla ciebie to ciągłe balansowanie na linie. Jedno małe potknięcie – i wszystko się sypie. A najgorsze jest to, że sam nie potrafisz wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje.
Do tego dochodzi krótki lont. Wracasz do domu i wystarczy jedno zdanie, jeden nie taki ton, i nagle eksplodujesz. Krzyczysz. Potem przepraszasz. Żałujesz. Ale już po wszystkim. I nie umiesz tego zatrzymać, choć wcale tego nie chcesz. Masz wrażenie, że codziennie jesteś na granicy wytrzymałości.
A kłótnia? To też często walka o dopaminę. Mózg wchodzi na wysokie obroty, emocje buzują, jest bodziec. I chociaż to destrukcyjne, to daje chwilowe poczucie „życia”. Tak samo jak inne rzeczy: masturbacja, seks, słodycze, zakupy online. To nie tylko zachcianki – to mechanizmy przetrwania. Twój mózg desperacko szuka nagrody, stymulacji, bodźca. Bo bez tego wpadasz w pustkę, z której trudno się wygrzebać.
Diagnoza po czterdziestce – co mnie do niej doprowadziło
To nie było jedno zdarzenie. To był proces. Ale moment zapalny? Kontuzja kolana. Niby „tylko” uraz, ale dla mnie to był początek lawiny. Nie mogłem biegać – jedynej rzeczy, która dawała mi psychiczne wytchnienie. Miało minąć po kilku tygodniach. Nie minęło. Miesiące zamieniły się w lata, bo odkładałem decyzję o operacji łąkotki. Typowe ADHD – unikanie trudnych tematów, zwlekanie, minimalizowanie problemu.
Bez biegania nie miałem wentyla. A w tym samym czasie doszedł nowy kredyt hipoteczny – presja finansowa urosła jak potwór. I problemy w związku – bo jak żyć z kimś, kto wiecznie jest rozkojarzony, zmienny, nerwowy i nieprzewidywalny? Wszystko naraz. Za dużo.
Wtedy zacząłem szukać głębiej. Przypadkiem trafiłem na podcast o ADHD u dorosłych. Z ciekawości. I z każdym kolejnym zdaniem coś we mnie klikało. Impulsywność? Jest. Prokrastynacja? Non stop. Huśtawki emocji, problemy z motywacją, rozkojarzenie nawet przy ważnych zadaniach? Wszystko się zgadzało.
Ale nadal miałem opór. W głowie siedziało: „Przecież to moda. Teraz każdy ma ADHD”. A jednak wracałem do tego tematu. Czytałem więcej. Słuchałem. Oglądałem filmiki ludzi, którzy dostali diagnozę po 30, 40, nawet 50-tce. I czułem, że opisują moje życie. Te same pułapki, te same reakcje, ten sam chaos. To już nie była sugestia. To była mapa.
W końcu powiedziałem to na głos. Najpierw sam do siebie. Potem do partnerki. Wysłuchała. I powiedziała tylko: „To ma sens”. To był ten moment. Zrobiłem pierwszy krok – zacząłem szukać specjalisty. Nie wiedziałem, co mnie czeka. Ale wiedziałem jedno: nie chcę już dłużej żyć w nieświadomości. I nie chcę się dalej katować za coś, co być może po prostu wymaga innego podejścia.
Ulga i szok – co czułem, gdy wreszcie usłyszałem: to ADHD.
To jedno zdanie zmienia wszystko: „Ma pan ADHD”. I nagle świat zaczyna się układać w logiczną całość. Wszystko, co wcześniej było tylko zestawem osobistych porażek, złych nawyków i „takiego charakteru”, zyskuje nazwę. Diagnoza.
Reakcja? Dwie skrajności naraz. Ulga, jakiej dawno nie czułem. I szok. Bo przez czterdzieści parę lat żyjesz w przekonaniu, że po prostu coś z tobą jest nie tak. Że nie umiesz w dorosłość. Że jesteś impulsywny, nieogarnięty, emocjonalnie rozchwiany – i że to twoja wina. A tu nagle okazuje się, że to nie kwestia lenistwa, tylko neurochemii.
Ale wcale nie ma tylko „wow, teraz wszystko będzie dobrze”. Bo po tej pierwszej fali ulgi przychodzi pytanie: „I co teraz?”. Pojawia się wkurwienie – że tyle lat minęło bez diagnozy. Że nikt wcześniej tego nie zauważył. Że sam się przez lata zajeżdżałeś, próbując dopasować się do świata, który nie działa według twoich zasad.
Masz ochotę wrócić do każdego momentu, kiedy zawaliłeś coś ważnego, i powiedzieć sobie: „Stary, to nie twoja wina”. Ale nie da się cofnąć czasu. Można tylko iść dalej – z tą nową świadomością. I z pytaniem: jak teraz z tym żyć?
I wtedy pojawiają się znaki. Wiesz, jak to mówią: „Nic nie powiem, ale będą znaki.”
Diagnoza miała zająć trzy spotkania, każde po godzinie. Ale już po dwudziestu minutach pierwszej rozmowy wydarzyło się coś dziwnego. Psycholożka – która od początku otwarcie powiedziała, że sama ma ADHD – zaczęła mówić do mnie jak do swojego. Nie „to wygląda na…”. Tylko: „My, ludzie z ADHD…”. I ja tam po prostu byłem. W tym „my”. Bez owijania, bez testu, bez stygmatyzowania.
To był moment przełomowy. Nie jakiś wielki coming out. Po prostu oswajanie – przez język, przez ton, przez to, że ktoś, kto wie dokładnie, jak to działa od środka, od razu zobaczył we mnie „swojego”. I zacząłem czuć, że może rzeczywiście coś jest na rzeczy.
Druga wizyta – test. DIVA-5. Bardziej rozmowa niż egzamin, ale konkretna, punkt po punkcie. I wiecie co? Zdałem. Wszystko. Każdy możliwy punkt do zdobycia był mój. Yay! Pierwszy raz w życiu komplet – i to w czymś, co tłumaczyło całe moje życie.
Co dalej? Leczenie, terapia i konkretne zmiany w moim życiu
Po diagnozie przyszło to, co najważniejsze: co dalej? Samo „masz ADHD” niczego nie zmienia, jeśli nie pójdziesz z tym dalej. Kolejnym krokiem była wizyta u psychiatry – bo leki wypisuje lekarz, nie psycholog. Myślałem, że to będzie formalność. Że pogadamy chwilę, ona sprawdzi papiery, klepnie diagnozę i wypisze receptę. A tu zonk.
Po piętnastu minutach słyszę: „ADHD – jasne, to widać od razu. Ale co z pana depresją?”
Ja na to: „Jaką depresją?”
I wtedy się zaczęło.
Zapytała, co ostatnio sprawiło mi radość. Nie takie ogólne „co lubisz robić”, tylko konkretnie: „W ostatnich dwóch tygodniach – co pana ucieszyło?”. I nagle… pustka. Myślę, szukam, grzebię w głowie – i nic. Żaden moment, żadna sytuacja, zero. Może coś było, ale jeśli muszę się tego doszukiwać, to znaczy, że coś naprawdę jest nie tak.
I tak, oprócz leków na ADHD, dostałem też antydepresanty. Taka oto mieszanka na moje 41. urodziny. Nie powiedziałem nikomu. Bo co miałbym powiedzieć? Że jestem rozbity dorosły facet na receptach? Ale wiesz co? Wtedy po raz pierwszy od dawna miałem poczucie, że może wreszcie przestanie być tylko gorzej.
Zacząłem też terapię. Nie dla zabicia czasu, tylko żeby nauczyć się żyć z nowym „ja”. Zrozumieć, co mnie wytrąca z równowagi. Jak działa mój mózg. Co robić, kiedy znowu zawalę coś, na czym mi zależy. Terapia nie zmienia człowieka w innego. Ale daje narzędzia. I to jest game changer.
Przestałem też zgrywać twardziela. Mniej się spinam, kiedy coś idzie nie po mojej myśli. Zacząłem mówić głośno: „potrzebuję przerwy”, „muszę się skupić”, „nie róbmy teraz pięciu rzeczy naraz”. Może i brzmi to dziwnie, ale to działa. I daje przestrzeń, której wcześniej sobie nie pozwalałem mieć.
No i leki. Temat rzeka. Po pierwsze – zdobycie ich to sztuka sama w sobie. W tym kraju to już klasyk: „Każdy teraz ma ADHD”, „Zabieracie leki dzieciom”. Klisze, które słyszysz nawet od farmaceutów. Bo to nie są zwykłe tabletki – to środki narkotyczne. Żeby je wydać, musi być magister farmacji. „Pan podejdzie do innego okienka” – jakbyś miał odbierać coś podejrzanego. A ty po prostu chcesz ogarnąć życie.
Pierwszy raz wziąłem lek z opóźnionym uwalnianiem. I po czterdziestu minutach stało się coś, czego nie zapomnę nigdy. Cisza. Absolutna cisza. Nie na uszy – w głowie. Jakbym założył słuchawki wyciszające, ale na mózg. Całe życie miałem w głowie hałas, przeskakujące myśli, emocje jak rollercoaster. A tu nagle: spokój.
Zawsze, żeby się skupić w pracy, musiałem mieć słuchawki z muzyką. Nie dla przyjemności – dla odcięcia się od świata. Bez tego nie umiałem wejść w tryb działania. Ale na lekach… muzyka zaczęła mi przeszkadzać. Serio. Po prostu siadam i robię taski. Jeden po drugim. Bez chaosu. Bez szarpania się. Nie mówię, że wszystko nagle stało się idealne – ale pierwszy raz poczułem, jak może wyglądać normalność.
Żałoba po przeszłości – o tym, co mogło być, a nie było
Pamiętam, jak zapytałem moją psychiatrkę: „Kurwa, co by było ze mną, gdybym ogarnął diagnozę 10 lat temu? Co bym robił, gdzie bym był?” Spojrzała na mnie spokojnie i powiedziała: „Wie pan co? Nic by nie było. Dziesięć lat temu nikt tego nie diagnozował u dorosłych.”
I to… mnie uratowało. Bo przestałem się katować pytaniami bez odpowiedzi. Zrozumiałem, że nie mogłem zrobić nic wcześniej, bo nikt nawet nie wiedział, że to trzeba diagnozować. Że nie zawaliłem życia – po prostu nie miałem narzędzi. I teraz je mam.
O ADHD mówi się coraz więcej, ale rzadko mówi się o tym, co przychodzi po diagnozie, kiedy opadnie kurz i emocje. Chodzi o żałobę. Tę, która uderza cię z zaskoczenia. Nie po kimś bliskim – tylko po sobie. Po sobie z przeszłości, który nie wiedział, dlaczego tak często nie dawał rady. Po życiu, które mogło wyglądać inaczej.
Patrzysz wstecz i nagle zaczynasz widzieć wzory. Studia, które rzuciłeś – nie dlatego, że byłeś za głupi, tylko dlatego, że twój mózg nie był w stanie przyswoić tego wszystkiego w standardowy sposób. Prace, które straciłeś, bo coś ci „wyleciało z głowy”. Relacje, które się posypały, bo nie umiałeś się zatrzymać i zrozumieć, co się dzieje z twoimi emocjami. Decyzje, których nie podjąłeś, bo paraliż decyzyjny to nie lenistwo – to też objaw.
I boli. Cholernie boli. Bo to już się nie wróci. Można mówić: „Tak miało być”, „To mnie ukształtowało” – ale to nie wymazuje poczucia straty. I to jest w porządku. Masz prawo do żalu. Masz prawo opłakać swoje niespełnione szanse.
Ale masz też prawo i obowiązek, żeby w końcu pójść dalej. Ze świadomością. Z wiedzą. Z większą łagodnością dla siebie. Bo teraz już wiesz, co się z tobą działo. I wiesz, że masz narzędzia, by z tym pracować. To nie cofa czasu, ale zmienia wszystko, co jeszcze przed tobą.
ADHD to nie wina, to sygnał
Z nami, facetami, jest taki problem, że nie lubimy przyznawać się do słabości. Mamy ogarniać, zarabiać, dźwigać, działać. Mamy być „do przodu”. A ADHD? Brzmi jak wymówka. Jak coś, co można zbyć tekstem: „Każdy czasem się rozkojarzy”. Tylko że to nie to samo. ADHD to nie „czasem”. To codziennie. Non stop. I to nie jest twoja wina.
Problem w tym, że wielu z nas nigdy nie usłyszy diagnozy. Bo nie pójdą zapytać. Bo się wstydzą. Bo myślą, że sobie wmawiają. Albo – co gorsza – że jak coś im nie wychodzi, to po prostu są słabi. A to gówno prawda. ADHD nie oznacza, że jesteś popsuty. Oznacza, że twój mózg działa inaczej. I potrzebuje innych narzędzi, żeby funkcjonować.
Jeśli coś w twoim życiu nie gra – nie olewaj tego. Nie tłumacz wszystkiego stresem, lenistwem albo wiecznym „taki mam charakter”. Pytaj. Czytaj. Rozmawiaj z kimś, kto się zna. Idź na konsultację. Bo nawet jeśli okaże się, że to nie ADHD, to przynajmniej zaczniesz od czegoś. A jeśli to jednak to? To możesz przestać się katować. Możesz przestać się wstydzić. Możesz zacząć coś z tym robić.
I serio – nie jesteś w tym sam. Tylko wielu z nas milczy. Czas to przerwać.
ADHD to nie wyrok – jak odzyskałem kontrolę i spokój
Na początku myślałem, że leki i diagnoza załatwią wszystko. Że wystarczy magiczna tabletka i nagle przestanę być sobą – tym chaotycznym, rozedrganym, wiecznie zmęczonym facetem. Ale ADHD nie znika. Nadal mam swoje schematy. Nadal czasem się zapominam. Nadal zdarza mi się zawalić. Tyle że już nie czuję się przez to przegrany.
Różnica? Świadomość. Wiem, co się ze mną dzieje. Wiem, skąd się biorą moje reakcje. I co najważniejsze – wiem, co z tym robić. Przestałem się karać za to, jak działa mój mózg. A zacząłem uczyć się, jak z nim współpracować. I to jest największa zmiana.
Odzyskałem kontrolę. Nie idealną, nie bezbłędną, ale realną. Mam systemy, które mi pomagają. Mam ludzi, którym mogę powiedzieć, że coś mnie przerasta. Mam przestrzeń, żeby złapać oddech, kiedy zaczyna się chaos. I co najważniejsze – mam spokój. Nie taki z medytacyjnych aplikacji. Tylko ten, który pozwala ci usiąść rano z kawą i wiedzieć, że dasz radę przeżyć dzień bez wojny ze sobą.
ADHD to nie jest wyrok. To nie etykieta, z którą masz chodzić jak z piętnem. To informacja. Narzędzie. Punkt wyjścia. Dla mnie to był moment, w którym przestałem się napierdalać z rzeczywistością. I wreszcie mogłem zacząć żyć po swojemu.